Czy warto się pchać tam, gdzie wszyscy? Nie wiem, ale jeśli chodzi o Santoryn to na pewno tak. Nam się tak spodobało, że zostaliśmy trzy noce.
Santorini, jeśli oglądamy ją na mapie, wygląda jak troszkę koślawy półksiężyc Prom Diagoras z Ios podrzucił nas do portu o nazwie Ormos Athinos, leżącego w wewnętrznej części tego rogalika. Wyspa robi wielkie wrażenie, bo jest zupełnie inna niż wszystkie. Wpływamy bowiem w samo jej serce, które pod wpływem trzęsienia ziemi tysiące lat temu się zapadło. Strome, niemal pionowe brzegi tej części nie dają o tym zapomnieć.
W porcie czekał na takich jak my busik należącego do jednego z campingów. Wybraliśmy ten zlokalizowany w miasteczku Thira. Miejscowość jest boska. Położona na skraju kaldery jest plątaniną wąskich uliczek. Nocą toczy się tam tłum ludzi, działają liczne restauracje. Eh…
Na północnym cyplu znajduje się inna kultowa miejscowość Oia. To także kilkaset bielonych domów przycupniętych na skraju przepaści. Przed zachodem słońca zjeżdżają tam setki osób i zaczajają się by zobaczyć podobno niepowtarzalny zachód słońca. Gdy ten spektakl dobiega końca rozlegają się… oklaski. Nam też się podobało.
W południowej części wyspy warto zobaczyć kilka pięknych plaż, z tym że te najlepsze dostępne są tylko z wody. Trzeba udać się na nie łodzią.
Z Santorini popłynęliśmy na Naxos.